No w sumie to jak wczoraj... tylko, że sama, że inny las, że raczej singletracki, że błoto i śnieg po kostki, że czasem trzeba było przenosić rower.. i takie tam.
Trochę obawiałam się wiatru, a więc znowu pojechałam na północ, by w razie zawieruchy umknąć do lasu. Na szczęście przez „większe pół” wycieczki spokojnie i nawet ciepło :)
Jadąc przez Głuchów, natchnęło mnie, aby odbić na tzw. Zakrzacze i spróbować przejechać jak najdalej się uda wzdłuż Wisłoka. Nigdy tamtędy w ten sposób nie jechałam, a Wisłok rzeka malownicza, o nieuregulowanym przez człowieka korycie. Płynie jak jej się podoba :) W sumie z 7 km wyszło tym bardziej, że trochę pobłądziłam. Ale nareszcie znalazłam Jesień :P Potem już do lasów no i wyjechałam gdzieś w Budach Łańcuckich. Następnie tajemnicza kładka, Rogóżno, no i polami wzdłuż torów do Łańcuta :)
Kolory nad rzeką - zupełnie inaczej niż w weekend :)
heh, a to rzeczka Sawa, zaraz obok wpadająca do Wisłoka.. i lokalny wodospadzik :P a te płyty betonowe mają u mnie drugie miejsce w kategorii "myśl techniczna".. ładnie jakimś rudym bluszczowatym porosły.. ..aż zbliżenie będzie :)
malownicza droga
no i tradycyjnie trochę jazdy po lesie :)
wesołe grzybki
ciekawe chabazie
trochę sacrum..
i profanum - tyfus w lesie :P
Miałam szczęście, pół godzinki po moim powrocie zaczęło padać.
Dzisiejsze słońce to takie troszkę przereklamowane, za to mocny wiatr Pani Pogodynce sprawdził się w 100% W związku z powyższym trasa leśna, no i na północ. Ot taki lajcik przed obiadkiem :)
Na trasie (gdzieś w Rakszawie)
Stawy na Zalesiu, kolory jesieni jeszcze tam nie dotarły..
ale już niedługo :)
w stronę światła
to sem ja :P
A i jedno zdjęcie z wczoraj, czekając na Rafała: "sępy" (kruki, wrony) krążące nad Kosiną :P